na zło pozwolenia już nie ma

na zło pozwolenia już nie ma

2013/03/16

dom był zły, a recenzja taka sobie

Jestem tak zapaloną kino-maniaczką, że aż dziw mnie bierze na widok braku jakiejkolwiek recenzji tu, na bulwarach. Czas najwyższy przejść jak ten pierwszy kot przez płot i coś sklecić. Treści adekwatnych oczywiście do obejrzanych przeze mnie filmów. A jak na miejsce kultury przystało, bo za takowe bulwary zielone uważam, zachwalanie tu pseudo komedyjek romantycznych, gdzie sam tytuł już mówi  kto kogo zdradzi i kto kogo na koniec poślubi, jest bezsensowne. Tak samo zresztą jak filmy, o których tu nie przeczytacie.
Na pierwszy ogień rzucam „Dom Zły” Wojtka Smarzowskiego. Rok produkcji : 2009. Wrzucony do worków z gatunku dramatu i kryminału. Brakuje tu jednak jeszcze jednego, psychologicznego. Tak, bo psychikę, swoją wysublimowaną doniosłością, penetruje niczym kret wiejskie podwórko. A kreta tak łatwo się pozbyć to nie jest. Wrażeń po filmie również.  Chociaż w moim wypadku ( w przeciwieństwie do 70% recenzujących to dzieło, którzy pod lupę brali problem Polski w latach 80 ubiegłego wieku ) swoją uwagę skierowałam w stronę idei przedstawienia tego problemu. Akcja rozwija się powoli. Zniecierpliwiony widz zapewne by stwierdził, że wolniej się już nie da. Da się, da, i szybciej też się da, tylko po co ? Kwintesencją tego filmu jest prostota czasowa. Wydarzenia biegnące w czasie teraźniejszym to dosłownie kilka godzin, retrospekcyjne zazębiają się w ciągu jednej nocy. Nie przytaczam tu oczywiście momentów z życia Edwarda Środonia, mających miejsce przed feralną nocą. Szybkie zmiany tempa czy nagły przeskok o kilka dni do przodu podczas wizji lokalnej zamąciłyby w głowie potencjalnemu odbiorcy, który nie skupiałby się na istocie tematu, tylko próbował kojarzyć z kalendarzem w ręku, jak, co i gdzie.
Smarzowski  nie bał się wyjść poza wyryte schematy. I tak goła baba z wielkimi cyckami pojawia się na ekranie przez dosłownie chwilę, ale na mózg rzuca swój wizerunek rozpustnej żony.  Albo Bożena, co się „dupczyć” przyszła do Edwarda jak gdyby nigdy nic. I lud ukochany, bo polski, co rzuca się na to, co ktoś zarzuci a potem rzucają się na człowieka co zarzucał, bo rzecz zarzucana mu się skończyła. Albo po prostu nie od rzeczy gadał i tyle. Za schematy, których tu nie ma daje 10/10.
Aktorska gra bardzo dobra, bo i obsadę sobie reżyser nienajgorszą dobrał. Poświecenie przekazania tematu i odwaga, której tak często w filmach brakuje ( i może dlatego te filmy nie zaskakują ? ). Marian Dziędziel przez cały film buduje  obraz człowieka, który serce ma na dłoni ( i wódkę pod stołem ), bo synowi ofiarnie groszem sypnie, a kobitkę do siebie przygarnie, psu jeść da i kury ochroni przed pazernym lisem niczym Superman senior. Patrzy się na niego ze współczuciem, choć to chyba bardziej należy skierować  do Bartka Topy. Porucznik, w rolę którego się wciela przypomina raczej sierotkę Marysię, która stawia na szali swoje życie, by gąsek swych siedem przed złym Ziembą ( Sławomir Orzechowski ) obronić. Czy podobnym entuzjazmem zareagują jego podopieczni ?  Zareaguje na pewno główny bohater, grany przez Arkadiusza Jakubika. Generalnie lepiej wypada jako alkoholik w domu Dziabasów niż ogolony z całego włosia podejrzany. Może takie role ma już we krwi ?
Dla nastolatków, którzy oczekują krwawych scen rodem z amerykańskiego gore proponuję zasiąść do tego filmu już w wieku dojrzałym.  Bruce Willisa tu też nie znajdziecie. Jest za to 106 minut, trawiącego umysł cholernie dobrego filmu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

pełna kulturka, proszę !