na zło pozwolenia już nie ma

na zło pozwolenia już nie ma

2013/10/28

trzy kolory dominujące

Mam wrażenie, że tej jesieni wszystkie czerwone liście przesmykują mi się przez palce.



zainspiruj się tej jesieni ...

2013/10/21

do końca pozostało 146 i pół godziny

Spójrzcie na zegarki. Na moim jest godzina 19.28 (co oznacza, że kiedy zamieszczę ten post wyjdzie na jaw ile wysiłku kosztuje mój mózg, żeby stworzyć coś, co przyciągnie Wasza uwagę). Spójrzcie jeszcze raz. I pomyślcie sobie teraz, że za tydzień o tej godzinie Was nie będzie. Nie, to nie jest ani żart ani cytat z filmu katastroficznego. To będzie Wasze zadanie domowe.
Od zawsze żyłam z głową w chmurach. Lubiłam planować przyszłość, choć wiedziałam, że każdy nadchodzący dzień jednym małym szczegółem może ją zmienić i moje plany pozostaną tylko planami, a nie namacalnymi lub dostrzeganymi rzeczami. Planowałam i marzyłam,  marzyłam i planowałam. Rozciągałam możliwości swojej wyobraźni coraz dalej. I choć kilka lat temu stałam się pełnoletnią obywatelką tego kraju, nie zaprzestałam tych pogańskich praktyk. Wciąż opierałam swoje życie na czymś co nie istniało, i czasami nie miało nawet do tego prawa, ale to była doskonała odskocznia od szarej codzienności i monotonii, od której momentami chciało mi się wymiotować.
Zapomniałam jednak o jednym.
O życiu. Tak po prostu. O byciu obecną w tym zrujnowanym polityką chlewie, o leżeniu z ogromnym przeziębieniem i jeszcze większymi kipami z nosa w pokoju, gdzie jest więcej zarazków niż haseł w encyklopedii medycznej, o byciu dwudziestą szóstą na liście rankingowej na studiach (wszyscy chcą być pierwsi, ale ktoś musi być dwudziesty szósty przecież). Zapomniałam jak to jest mówić sąsiadowi "dzień dobry". Zapomniałam jak smakują ciepłe lody w kształcie różowego ryjka świni, albo że na trąbce dźwięk es można zagrać przy pomocy trzeciego tłoku. W gruncie rzeczy to zapomniałam też gdzie trzy tygodnie temu zostawiłam swoją teczkę z nutami. Sedno problemu tkwi w tym, że skupiamy się na tym całym dalekobieżnym planowaniu, a zapominamy o rzeczach istotnych na daną chwilę.
Pomyślcie teraz, tak z ręką na sercu, czy wiedząc, że został Wam tylko tydzień życia, będziecie planować na jaki kolor pomalować paznokcie u stóp na spotkanie, na którym on i tak nie zobaczy nawet koloru Waszych majtek, czy ile wydać na skórzane zimowe buty, które nie będą miały przyjemności  wytarzania się w śniegu (nawet tego z zamrażarki)?  
Chciałabym, aby każdy kto doszedł aż do tego miejsca moich poniedziałkowych wypocin poczuł się, jakby ten tydzień miał być ostatnim tygodniem istnienia życia na ziemi. I żeby przez te siedem dni, do niedzieli włącznie, niczego nie planować. Tylko żyć chwilą. I z odwagą wyznać otaczającym nas ludziom swoje radości i troski, swoje problemy i głęboko skrywane uczucia. Nie proszę tu od razu o przyklękanie na jedno kolano, ale o zwykłe „kocham cie” skierowane do mamy podczas środowego obiadu. O upieczenie swojego pierwszego sernika w życiu, choćby miało smakować jak zupa pieczarkowa i wyglądać jak rozwałkowany kalafior. O uprasowanie tacie koszuli do pracy. O wypadzie z przyjaciółką na kilkugodzinne zakupy w second handzie. O darmowe uściski w szkole. O to, byście potrafili dostrzec wielkie zalety w tych wszystkich małych czynach. I o to, byście nadal byli sobą, bo to w końcu ostatni tydzień Waszego życia.