na zło pozwolenia już nie ma

na zło pozwolenia już nie ma

2015/12/24

piernikowych świąt!

W ten piękny, bożonarodzeniowy czas, bulwary zielone życzą wszystkim białych świąt, 
czerwonego barszczu z uszkami, złotej gwiazdy na niebie, kolorowych lampek na choince 
i zielonych Świąt, pachnących radością, miłością i przebaczeniem

2015/10/13

jak nie zmienić się w niedźwiedzia i przeżyć jesień

Jesień. Podobno najpiękniejsza, najlepsza i najbardziej kolorowa, a jednak jest powodem wielu przejściowych stanów depresyjnych. Zimno, deszczowo i wietrznie, a do tego ta ciągła monotonia i przygnębiająca aura. Nic dziwnego, że Kłapouchy złapał doła, jeśli w Stumilowym Lesie bywały takie jesienie. Są jednak sposoby, aby przetrwać ten okres w nieco bardziej przyjemny sposób. Definitywnie przyjemniejszy od zapadania w zimowy sen niczym upasiony niedźwiedź.
Ruch. O tym, że wysiłek fizyczny jest ważny podczas tych jesienno-zimowych miesięcy przeczytacie niemal wszędzie, ale skoro wszyscy tak o tym trąbią to coś w tym musi być. Najgorszy leń dopada nas wtedy, kiedy mamy za dużo wolnego czasu, i najczęściej trwonimy go na leżenie dupskiem do góry. Totalne marnotrawstwo. Nikt nikomu nie każe biegać maratońskich dystansów każdego dnia, ale rower zamiast samochodu (opcja dla pracujących i mieszkających w mieście), albo spacer do sklepu zamiast tłuczenia się komunikacją miejską to nadal są aktywności fizyczne. Wizyta w parku i tarzanie się liściach, puszczanie latawca na łące (jesienne wiatry sprzyjają latawcom, serio) czy spacer z ukochanym czworonogiem to tylko krople w morzu aktywności jakie możecie wykonywać sami, z przyjaciółmi lub rodziną. I zapewniam Was, że nie tylko ciało będzie zadowolone z takiego obrotu sprawy, ale i duch.

Termofor. Rzecz, z którą koniecznie trzeba się zaprzyjaźnić. Nie kosztuje miliardów (swój nabyłam za jakieś 17 złotyszy), a potrafi dać tyle ciepła ile porządna elektrownia, z tą jednak różnicą, że termofor jest bardziej eko. Jeśli zaś nie jesteście zwolennikami termoforów, zachęcam do zaopatrzenia się w ogrzewacze do rąk.

Gorąca czekolada. Bez dwóch zdań, na jesienną słotę i przygnębienie jest to najlepszy napój.
Po pierwsze - rozgrzewa, bo gorącej czekolady nie pije się przecież na zimno.
Po drugie - poprawia nastrój.
Po trzecie - zawiera wiele istotnych składników mineralnych (magnez, żelazo, cynk czy wapń).
Po czwarte - w odpowiednio spożywanych ilościach wspomaga pracę serca.
Po piąte - to w końcu czekolada. Czego chcieć więcej? 
Witamina D. Kto uważał w szkole ten wie, że od października do marca, jedną z ważniejszych dla naszego organizmu witamin nie da się pozyskać drogą face to face, czyli ekspozycją na światło słoneczne. Natura jednak głupia nie jest i jak coś zabiera, to daje też coś w zamian. Choć słońca doszukiwać się w co pogodniejsze dni niby można, ale jest łatwiejszy sposób. W zimowe dni Waszym słońcem będzie odpowiednia dieta, bogata w produkty zawierajace witaminę D. I niech to będą Wasze promyki słońca:
  • mleko
  • jajka
  • tran oraz ryby (makrela, łosoś, śledzie, tuńczyk)
  • wątróbka
  • żółty ser
  • śmietana
  • grzyby
  • a także produkty, na etykietach których jest informacja o wzbogaceniu w witaminę D

Uroda zdrowia nie doda. Tak, kochane dziewczyny. Letnie sukienki były dobre na lato. Jesienią warto wskoczyć w getry lub spodnie, zamienić szpilki i tenisówki na trzewiki, a na głowę zamiast misternie układanej fryzury założyć ciepłą czapkę. W najlepszym wypadku złapiecie przeziębienie, w najgorszym odmrożenie lub zapalenie opon mózgowych. A to są tylko dolegliwości na tu i teraz. Na starość nawet nie chcę sobie wyobrażać jak takie "roznegliżowane" dziewczyny będą  latały od lekarza do lekarza, bo korzonki, bo coś w kościach łupie, bo siku utrzymać nie można. W ciepłych ubraniach też można wyglądać sexy, serio.

2015/10/06

buongiorno, Italia!

Po dwóch tygodniach spędzonych we Włoszech ciężko jest jednoznacznie opisać kulturę oraz panujące tam zwyczaje, jednak jest kilka rzeczy, których na pewno nie znajdziecie w żadnym turystycznym przewodniku, a na prawdę warto je znać.
  • Mięso. Można pokusić się o stwierdzenie, że Włosi to wegetarianie, bo mięso w sklepach jest na prawdę drogie. Jednak biorąc pod uwagę smak, włoskie prosciutto wygrywa wszystko. 
  • Powitania/pożegnania. Kiedy przebywa się w gronie włochów ma się wrażenie, że każdy zna każdego, czy to wychodząc ze sklepu, czy pytając o drogę.
  • Język. Mówi się, że w XXI wieku język angielski to podstawa. No niekoniecznie, jeśli jesteśmy we Włoszech. Włosi jeśli mówią coś w tym języku to tylko pojedyncze podstawowe słowa. I dotyczy to nie tylko osób starszych, ale również młodzieży. Zdarzają się wyjątki, jednak jadąc do Italii polecam szybki kurs języka włoskiego. 
  • Prywatność. Bardzo pozytywna cecha, szczególnie jeśli jesteś w pidżamie, a ktoś puka do Twojego pokoju. Nawet mimo zaproszenia do środka Włoch nie wejdzie. 
  • Słodycze. Jeśli Italia jest królestwem produktów Kinder, to plebsem są tu czekolady, a królewnami-żabami batony (bo niby w jakiejś bajce są, ale tak naprawdę to nikt ich na żywo nie widział). 
  • Komunikacja. W mieście, w którym się zatrzymałam miałam wrażenie, że na jednego mieszkańca przypadają dwa samochody. Rowerów jest więcej niż w Amsterdamie, a komunikacja miejska jest cholernie droga. 
  • Wino. Jest tu bardziej powszechne niż chleb, a czasem i tańsze od niego (i od mięsa też, to oczywiste). Wybór jest ogromny jeśli chodzi o gatunki. Jeśli jednak mamy ochotę na wino słodkie lub półsłodkie - patrz punkt z księżniczkami-żabami. 
  • Droga. Rawenna to 95% skrzyżowań z ruchem okrężnym czyli popularnych rond. Dodatkowo, na każdym z nich są znaki informacyjne, co bardzo ułatwia kierowcom poruszanie się po mieście, bez szczególnej znajomości topografii miejsca. 
  • Zwiedzanie. Zwiedzanie niektórych zabytków Rawenny wymaga biletów. Aby uniknąć kupowania w każdym miejscy wejściówki jest możliwość wykupienia karnetu na zwiedzanie, który obowiązuje przez 7 kolejnych dni. Cena to około 9,5 €.
Jeśli Wasza wiedza o Włoszech bazuje tylko na informacji, iż są producentem jednych z najlepszych win na świecie, to czas nadrobić zaległości. Włochy to nie tylko winiarska potęga, ale również kolebka chrześcijaństwa. W Rawennie (cel mojej podróży) znajduje się 11 kościołów, 3 bazyliki, 2 baptysteria i wiele innych obiektów, choć są miasteczkiem mniejszym od Kielc. Przypadek? Nie sadzę.

Piazza del Popolo, po lewej kościół Santa Maria del Suffragio
Baptysterium ariańskie
Bazylika San Vitale
Mauzoleum Galii Placydii
Grób Dante Alighieri
Dziedziniec Muzeum Dantego
Rocca Brancaleone
Kościół San Giovanni Evangelista
Zabytki zabytkami. Na uwagę zasługują również malownicze i urokliwie ciasne uliczki, często skrywające kameralne restauracje i pizzerie. A skoro już jesteśmy w temacie jedzenia, włoska pizza to coś czego koniecznie należy spróbować. Choć do wyboru mamy sporo eksperymentalnych smaków (z frytkami, jajkiem czy parówkami) to tradycyjne z szynką i pieczarkami są również popularne. Zaletą tego przysmaku jest to, iż składniki znajdują się rzeczywiście na Twojej pizzy, a nie jak to czasem w polskich pizzeriach bywa, tylko w menu.  
Warto spróbować również piadiny. Jest to coś w rodzaju tortilli-naleśnika nadziewanej w zależności od rodzaju: sosem pomidorowym, serem, szynką, pieczarkami, rukolą lub też... nutellą.
W mojej dziesięciostopniowej skali, Rawennę oceniam na mocną siódemkę,a to oznacza, że w planach na przyszłość na pewną ją uwzględnię na mojej trasie. I to nie tylko ze względu na klimat, dobre jedzenie czy 10-o kilometrową odległość do Morza Adriatyckiego, ale również dla świetnych ludzi, których tu poznałam.

Grazie per tutto Gloria, Giorgio e Devid!

2015/09/05

puszka pandory za 1,70 złotych


Nie jestem jakąś fanatyczką zdrowego odżywiania się i nie stoję przy talerzu z kalkulatorem w ręku z zamiarem liczenia kalorii. Wiem jednak, że frytki z zajazdu na uboczu mają więcej zeszłorocznego tłuszczu niż najcięższy człowiek świata, co stawia mnie mniej więcej pośrodku tych dwóch skrajności.
Jest jednak coś, co podstępnie wkradło się na salony sklepowe (i nie tylko) i bryluje niczym królowa, a my jako jej poddani hipnotyzujemy się jej widokiem, zapachem i smakiem, by na końcu wyrzucić jej bezbarwne plastikowe odzienie. Oto przed państwem Królowa samozwańcza –cola. 

Zebrałam tu kilka wiecznie żywych mitów na ten temat i po iście królewsku zamierzam je obalić. 

MIT 1 : Małe ilości nie szkodzą. Na to zdanie nasuwa mi się inne – „grosz do grosza…” Owszem małe ilości nie szkodzą, bo właśnie w takich małych ilościach owa cola jest sprzedawana, a wszystko co jest dopuszczone do sprzedaży powinno spełniać konkretne wymagania zdrowotne. Podobno jeden papieros też nie jest szkodliwy, a jednak po kilku latach wychodzi z człowieka taka kokosza, tudzież rak. 

MIT 2 : Nie uzależnia tak jak alkohole. Nie znam osoby, która po spróbowaniu coli już więcej jej nie piła. Praktycznie każdy (w szczególności na imprezach) jeśli tylko ma wybór między colą a sokiem marchewkowym czy wodą sięga po to pierwsze. Cola uzależnia tak samo jak alkohol, z tą różnicą, że po coli możesz jeszcze prowadzić samochód. 

MIT 3 : Pomaga w trawieniu. Bujda, bujda i jeszcze raz bujda! Jeśli chcesz oczyścić organizm zacznij jeść śliwki lub zjedz zupę fasolową. Jest wiele innych sposobów na oczyszczenie organizmu, które są zdrowsze od coli. Jednak zdrowsze czasami równa się gorzkie lub kwaśne co już nie jest tak dobre w smaku jak cola. 

MIT 4 : Od coli jeszcze nikt nie umarł. Ale ożył też nie. Prawda jest taka, że o działaniu coli na nasz organizm przekonamy się dopiero za kilka lat. Dlaczego? Bo choć teraz colę można dostać w każdym miejscu świata, to jeszcze 20 lub 30 lat temu w Polsce puste półki to była norma, a przeciętni ludzie owszem, kupowali butelki, ale z octem, a nie z colą. Starsi ludzie (w tym i moi rodzice, choć jeszcze nie są tacy starzy) nie wypili w życiu tyle coli ile niektórzy z młodego już pokolenia, dlatego to właśnie na ludziach milenium najbardziej odbiją się skutki spożywania coli i innych jej pochodnych. Poza tym, badania nie są aż tak dalekosiężne, aby przewidzieć skutki picia coli i ich wpływu na  organizm za 50 lat. 

MIT 5 :  Cola zawiera dużo składników naturalnego pochodzenia. Hmm, może to i w połowie prawda, ale wiem, że cola dobrze działa na rdzę, a żadne znane mi odrdzewiacze nie są produkowane z wyciągów naturalnych. 

MIT 6 : Cola dobrze smakuje do posiłków. Żaden z dietetyków i innych naukowców nie poleca picia coli na śniadanie. W sumie to na obiad i kolację też nie. A informacja, że właśnie ten czarny napój najlepiej smakuje przy obiedzie jest dziełem producentów, bo przecież reklama dźwignią handlu. Prawda jest taka, że cola dobrze smakuje z fast foodami, a ten rodzaj jedzenia tez nie należy do najzdrowszych. Wniosek? Kto z kim przystaje, takim się staje. 

Mam nadzieję, że tymi stwierdzeniami nie obraziłam majestatu fanów coli. Jednak mimo wszystko, zanim zlinczujecie mnie i wylejecie wiadro pomyj, pomyślcie czy nie mam racji? Wszak gdyby cola była taka wspaniała to noworodki zamiast cyca z mlekiem, doiłyby flachę z colą.

2015/06/19

burdel na zielonych kółkach


Gorące słońce, połowa czerwca, za chwile wakacje, a jak doda się do siebie wszystkie te składniki wychodzi połączenie godne obcowania z naturą. Tylko cóż mi po takim obcowaniu skoro zamiast po  łonie natury spaceruje po wysypisku śmieci? Zero przyjemności, zero świeżego powietrza, zero czystej przestrzeni i tak właściwie to zero natury.

Nie poruszam tego tematu tylko po to, by stanąć Wam na odcisk i dopiec jak tylko się da. Robię to, bo jako ludzie zagalopowaliśmy się w posiadaniu swobody i prawa do wszystkiego, a w hierarchii inteligencji istot na ziemi spadliśmy niżej niż zwierzęta. Dlaczego? Bo jesteśmy już tak leniwi, że nawet mając kosz pod nosem, śmieci lądują obok niego. I takie zachowanie ma niby świadczyć o naszym ucywilizowaniu? Śnij dalej, Dorotko. To nie jest problem, który można dosłownie i w przenośnie zamieść pod dywan. Z czasem zaczniemy tonąć w śmiechach, a na letni wypoczynek zamiast wyjeżdżać z miasta będziemy woleli w nim pozostać, bo tereny „dzikiej zieleni” będą tak zasyfione. Prawdę powiedziawszy, jako mieszkanka wsi, która wokół domu ma las, bardziej czuje się jakbym mieszkała w śmietniku.

W miniony weekend, smażąc swoje chude ciało na plaży dało się zauważyć kto i jakim poziomem kultury osobistej się chlubi. Co 15-20 metrów rozstawione są kosze, a jednak większość ludzi wolała zostawić śmieci na plaży, tuż obok miejsca, w którym wypoczywali. Kolejne osoby raczej z niesmakiem położą się koło sterty zostawionych butelek po piwie czy opakowań po chrupkach. Ludzie! Skoro przywieźliście ze sobą tyle jedzenia i ręce Wam się od ciężaru nie urwały, to wracając do domu zabierzcie ze sobą to, co z tego jedzenia zostało. Przejść kilka metrów ze śmieciami (i to Waszymi) w ręku i wrzucić je do kosza to żaden wstyd! A raczej przejaw dobrego wychowania i kultury osobistej.

Zaraz posypią się gromy, że przecież ludzie segregują śmieci i w inny sposób już się nie da dbać o środowisko. No to Was zdziwię. Segregujecie w swoich domach – i słusznie, ale odpadki komunalne z miejsc publicznych również są segregowane przez odpowiednio wynajęte firmy. Dlatego śmieć wrzucony do kosza prawdopodobnie dostanie „drugie życie” w recyklingu. Śmieć pozostawiony na pastwę losu na leśnej polanie będzie  umierał naprawdę długie lata i torturował środowisko.

Do kosza nigdy nie jest daleko.