na zło pozwolenia już nie ma

na zło pozwolenia już nie ma

2015/04/30

Exodus - czyli wychodzimy z kina

Nigdy nie przeczytałam Dumy i uprzedzenia, co oznacza, że raczej kiepski byłby ze mnie reżyser gdybym podjęła się próby przeniesienia na ekran powieści Jane Austin. Tak samo chyba miała ekipa scenarzystów, których zatrudnił Ridley Scott przy produkcji Exodusa, bo oglądając film ma się wrażenie, że żaden z czterech panów (S. Zailian, A. Cooper, B. Collage, J. Caine) nie pofatygował się by przeczytać w Biblii o co kaman z tym wyjściem z Egiptu. Dla ułatwienia dodam, że nowela o panu Darcym miała 61 rozdziałów, zaś Księga Wyjścia – tylko 40.
Zarzut ten, jakim są „niedociągnięcia” w scenariuszu jest jak seks bez zabezpieczenia. Niby nic, a jednak ciągnie za sobą jakieś konsekwencje. Niby efektów specjalnych producenci nie szczędzili, aktorzy też niczego sobie, a jednak film pozostawia pewien niedosyt. To tak jak w historii o Kopciuszku szklaną karocę z dyni zamienić na rykszę.
Przede wszystkim plagi egipskie, bo to one odgrywają tu jedne z kluczowych scen, nie są prawdziwymi plagami. Choć wyglądają bardzo efektownie, są one raczej przedstawiane raczej jako element, który niechcący akurat nawiedził Egipt, a przez to niejako usprawiedliwiane. Nieodzownym elementem Mojżesza (Christian Bale) była laska, która posłużyła mu się do przemiany wód Nilu w krew. W filmie jej jakoś nie dostrzegam. Niby szczegół, ale już pozbawiliśmy Kopciuszka pantofelków. Pozostałe plagi już bardziej ukazują wszechmoc Boga, jednak sam Bóg tropicznie przedstawiony jako dziecko jest już lekką przesadą. W Biblii żadnej wzmianki o tym nie przeczytałam, dlaczego więc dziecko, ja się pytam? I to jeszcze despotyczne dziecko. Przecież Bóg taki nie jest. I nie chodzi mi tylko o wydźwięk historii Mojżesza, ale w kontekście całej Biblii. Prawdę powiedziawszy gdyby ateista, chcący nawrócić się obejrzał ten film z pewnością nadal byłby ateistą.
Jedyne co przeżywałam podczas oglądania filmu to konie, które ginęły podczas walki. Nawet zlewające się z powrotem Morze Czerwone nie wzbudziło we mnie tyle lęku co te biedne zwierzęta. A i do Morza są też pewne obiekcje, bo Mojżesz według Biblii nie czekał aż go zima zastanie i nie ubolewał nad swoim losem, ale przy pomocy swojej laski rozdzielił zbiornik na dwa wielkie słupy wody. W filmie to ani laski nie ma, ani rozdzielania. Pokazane jest to tak, jakby nagle Morzu zachciało się odpływu i tak sobie woda odpłynęła.
Pozytywnie patrzę zaś w kierunku świetnych Christiana Bale'a oraz Joela Edgertona, którzy emanują cała paletą emocji, od braterskiej miłości po nienawiść. Ich "towarzyskie" spotkania trzymają w napięciu, a dodatkowo zastosowana bardzo dobra charakteryzacja sprawia, że oglądamy przekomarzania prawdziwych królewskich braci, którzy pomimo nieustępliwości w swoich sprawach i zaciętości wobec siebie, nadal są  braćmi.
Atutami są również efekty specjalne oraz scenografia. Sceny walki, pościgu za hebrajczykami czy nadlatująca plaga szarańczy, rechocząca plaga żab i trąd na Egipcjanach robią niemałe wrażenie na widzu. W mojej ocenie, to efekty najbardziej przysłużyły się do sukcesu "Exodus - bogowie i królowie". W skali 0-10, dość subiektywnie
Aktorzy – 7/10
Muzyka – 8/10
Scenariusz – 5/10
Efekty specjalne – 9/10
Reżyseria – 6/10
Całokształt w rezultacie otrzymuje 7/10. Za Bale’a, szarańczę i muzykę, która trzyma w napięciu i buduje klimat. Czy polecam. Tak, ale nie jako film promujący wartości i kulturę chrześcijańską. Film był zrealizowany z hollywoodzkim rozmachem by zarobić z rozmachem iście hollywoodzkie pieniądze. A jakąś laską Mojżesza kto by się chciał przejmować…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

pełna kulturka, proszę !