Pewnie pamiętacie (a przynajmniej wierni czytelnicy będą
kojarzyć) post, w którym opisywałam wszechobecnie panujące trendy „na jedno
kopyto”, zabierające nam ostatnią możliwość pokazania siebie poprzez garderobę.
Co do poglądu na tę sprawę oczywiście nic się nie zmieniło, pytanie więc skąd
ta przypominajka? Chciałabym poruszyć ważny temat, który wtedy tylko liznęłam.
Ważny nie tylko ze względu na środowisko, ale również za względu na aspekty
społeczne i ekonomiczne.
Mowa oczywiście o lumpeksach. Inne nazwy branżowe: second hand, szmateks, ciucholand, tania
odzież. Jak wiecie takie sklepy to dość korzystna sprawa. Ubrania za grosze
(choć nie zawsze), unikatowe i nierzadko markowe. Walorów jest jeszcze więcej,
jednak chciałabym przejść już do sedna poruszanego problemu.
Czy zastanawialiście się jak duża jest emisja gazów podczas
produkcji materiałów na ubrania? Albo ile ton niewykupionych ciuchów z galerii
handlowych zostaje wyrzuconych na śmietnik? I to jest raczej ta pozytywniejsza
alternatywa, gdyż większość ubrań i tak czeka jeden koniec - ogień. Krzykniecie
zaraz, że to jest jakiś pikuś, na świecie jest przecież tyle innych fabryk,
również odpowiedzialnych za efekt cieplarniany. A i owszem. Ale czy
wiedzieliście, że na wyprodukowanie jednego! kilograma bawełny, z którego
zostaną uszyte maksymalnie jeden t-shirt oraz para spodni, zużywa się …
20 000 litrów wody. Nie żyjemy w średniowieczu, więc dorzućmy do tego
energię elektryczną i wszelakie chemiczne barwniki tudzież detergenty, które
bądź co bądź wpływają na zanieczyszczenie Ziemi.
Być może w stosunku do całkowitej emisji takich gazów jest
to znikomy procent, ale jednak jest. A poprzez kupowanie odzieży używanej nie
przyczyniamy się do produkcji aż takiej ilości dymów, która bucha z kominów w
czasie szycia sukienki w kwiatki, będącej nowym miesięcznym trendem średnio-popularnej
sieciówki. Skoro już mowa jest o szyciu…
Ile to się teraz słyszy, jak to młodzi ludzie są zapracowani.
Jak stękają i jęczą, bo osiem godzin pracy to absolutnie wbrew prawu. Jeżeli
osiem godzin jest problemem, to może szesnaście już nie będzie? Tak, szesnaście.
Po tyle godzin dziennie pracują azjatyckie szwaczki, które za marne grosze starają
się wyrobić jakiekolwiek normy narzucane przez „nadchodzące trendy”. Coś na ten temat możecie obejrzeć TU.
Warto zatem zastanowić się, czy nie lepiej kupić bluzkę
znanej projektantki za kilka złotych i po prostu ją uprać, niż t-shirt za
kilkadziesiąt złotych, który po pięciu praniach będzie przypominał szmatę do
podłogi.
Małe postscriptum : zapomniałam dodać, że przyjaciele mają nie tylko mega moce, ale i mega ciuchy w szafie. Jeśli nie jesteście przekonani do lumpeksów, zorganizujcie tzw. SWAP party. Takie spotkanie nie będzie okazją tylko do wymiany ubrań, ale także doświadczeń, niesamowitych opowieści i snucia wspólnych planów na nadchodzące wakacje. :)
Małe postscriptum : zapomniałam dodać, że przyjaciele mają nie tylko mega moce, ale i mega ciuchy w szafie. Jeśli nie jesteście przekonani do lumpeksów, zorganizujcie tzw. SWAP party. Takie spotkanie nie będzie okazją tylko do wymiany ubrań, ale także doświadczeń, niesamowitych opowieści i snucia wspólnych planów na nadchodzące wakacje. :)
dobrze. że o tym piszesz, im więcej ludzi jest świadomych tym lepiej :)
OdpowiedzUsuń