Jestem tak zapaloną kino-maniaczką, że aż dziw mnie bierze
na widok braku jakiejkolwiek recenzji tu, na bulwarach. Czas najwyższy przejść
jak ten pierwszy kot przez płot i coś sklecić. Treści adekwatnych oczywiście do
obejrzanych przeze mnie filmów. A jak na miejsce kultury przystało, bo za
takowe bulwary zielone uważam, zachwalanie tu pseudo komedyjek romantycznych,
gdzie sam tytuł już mówi kto kogo
zdradzi i kto kogo na koniec poślubi, jest bezsensowne. Tak samo zresztą jak
filmy, o których tu nie przeczytacie.
Na pierwszy ogień rzucam „Dom Zły” Wojtka Smarzowskiego. Rok
produkcji : 2009. Wrzucony do worków z gatunku dramatu i kryminału. Brakuje tu
jednak jeszcze jednego, psychologicznego. Tak, bo psychikę, swoją wysublimowaną
doniosłością, penetruje niczym kret wiejskie podwórko. A kreta tak łatwo się
pozbyć to nie jest. Wrażeń po filmie również. Chociaż w moim wypadku ( w przeciwieństwie do
70% recenzujących to dzieło, którzy pod lupę brali problem Polski w latach 80
ubiegłego wieku ) swoją uwagę skierowałam w stronę idei przedstawienia tego
problemu. Akcja rozwija się powoli. Zniecierpliwiony widz zapewne by
stwierdził, że wolniej się już nie da. Da się, da, i szybciej też się da, tylko
po co ? Kwintesencją tego filmu jest prostota czasowa. Wydarzenia biegnące w
czasie teraźniejszym to dosłownie kilka godzin, retrospekcyjne zazębiają się w
ciągu jednej nocy. Nie przytaczam tu oczywiście momentów z życia Edwarda
Środonia, mających miejsce przed feralną nocą. Szybkie zmiany tempa czy nagły
przeskok o kilka dni do przodu podczas wizji lokalnej zamąciłyby w głowie
potencjalnemu odbiorcy, który nie skupiałby się na istocie tematu, tylko
próbował kojarzyć z kalendarzem w ręku, jak, co i gdzie.
Smarzowski nie bał
się wyjść poza wyryte schematy. I tak goła baba z wielkimi cyckami pojawia się
na ekranie przez dosłownie chwilę, ale na mózg rzuca swój wizerunek rozpustnej
żony. Albo Bożena, co się „dupczyć”
przyszła do Edwarda jak gdyby nigdy nic. I lud ukochany, bo polski, co rzuca
się na to, co ktoś zarzuci a potem rzucają się na człowieka co zarzucał, bo
rzecz zarzucana mu się skończyła. Albo po prostu nie od rzeczy gadał i tyle. Za
schematy, których tu nie ma daje 10/10.
Aktorska gra bardzo dobra, bo i obsadę sobie reżyser
nienajgorszą dobrał. Poświecenie przekazania tematu i odwaga, której tak często
w filmach brakuje ( i może dlatego te filmy nie zaskakują ? ). Marian Dziędziel
przez cały film buduje obraz człowieka,
który serce ma na dłoni ( i wódkę pod stołem ), bo synowi ofiarnie groszem
sypnie, a kobitkę do siebie przygarnie, psu jeść da i kury ochroni przed
pazernym lisem niczym Superman senior. Patrzy się na niego ze współczuciem, choć to
chyba bardziej należy skierować do
Bartka Topy. Porucznik, w rolę którego się wciela przypomina raczej sierotkę
Marysię, która stawia na szali swoje życie, by gąsek swych siedem przed złym
Ziembą ( Sławomir Orzechowski ) obronić. Czy podobnym entuzjazmem zareagują
jego podopieczni ? Zareaguje na pewno
główny bohater, grany przez Arkadiusza Jakubika. Generalnie lepiej wypada jako
alkoholik w domu Dziabasów niż ogolony z całego włosia podejrzany. Może takie
role ma już we krwi ?
Dla nastolatków, którzy oczekują krwawych scen rodem z
amerykańskiego gore proponuję zasiąść do tego filmu już w wieku dojrzałym. Bruce Willisa tu też nie znajdziecie. Jest za
to 106 minut, trawiącego umysł cholernie dobrego filmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
pełna kulturka, proszę !