Spójrzcie na zegarki. Na moim jest godzina 19.28 (co
oznacza, że kiedy zamieszczę ten post wyjdzie na jaw ile wysiłku kosztuje mój
mózg, żeby stworzyć coś, co przyciągnie Wasza uwagę). Spójrzcie jeszcze raz. I pomyślcie
sobie teraz, że za tydzień o tej godzinie Was nie będzie. Nie, to nie jest ani
żart ani cytat z filmu katastroficznego. To będzie Wasze zadanie domowe.
Od zawsze żyłam z głową w chmurach. Lubiłam planować przyszłość,
choć wiedziałam, że każdy nadchodzący dzień jednym małym szczegółem może ją
zmienić i moje plany pozostaną tylko planami, a nie namacalnymi lub dostrzeganymi
rzeczami. Planowałam i marzyłam, marzyłam
i planowałam. Rozciągałam możliwości swojej wyobraźni coraz dalej. I choć kilka
lat temu stałam się pełnoletnią obywatelką tego kraju, nie zaprzestałam tych
pogańskich praktyk. Wciąż opierałam swoje życie na czymś co nie istniało, i
czasami nie miało nawet do tego prawa, ale to była doskonała odskocznia od
szarej codzienności i monotonii, od której momentami chciało mi się wymiotować.
Zapomniałam jednak o
jednym.
O życiu. Tak po prostu. O byciu obecną w tym zrujnowanym
polityką chlewie, o leżeniu z ogromnym przeziębieniem i jeszcze większymi
kipami z nosa w pokoju, gdzie jest więcej zarazków niż haseł w encyklopedii medycznej,
o byciu dwudziestą szóstą na liście rankingowej na studiach (wszyscy chcą być pierwsi, ale
ktoś musi być dwudziesty szósty przecież). Zapomniałam jak to jest mówić sąsiadowi "dzień
dobry". Zapomniałam jak smakują ciepłe lody w kształcie różowego ryjka świni, albo
że na trąbce dźwięk es można zagrać przy pomocy trzeciego tłoku. W gruncie
rzeczy to zapomniałam też gdzie trzy tygodnie temu zostawiłam swoją teczkę z nutami.
Sedno problemu tkwi w tym, że skupiamy się na tym całym dalekobieżnym planowaniu,
a zapominamy o rzeczach istotnych na daną chwilę.
Pomyślcie teraz, tak z ręką na sercu, czy wiedząc, że został
Wam tylko tydzień życia, będziecie planować na jaki kolor pomalować paznokcie u
stóp na spotkanie, na którym on i tak nie zobaczy nawet koloru Waszych majtek,
czy ile wydać na skórzane zimowe buty, które nie będą miały przyjemności wytarzania się w śniegu (nawet tego z
zamrażarki)?
Chciałabym, aby każdy kto doszedł aż do tego miejsca moich
poniedziałkowych wypocin poczuł się, jakby ten tydzień miał być ostatnim
tygodniem istnienia życia na ziemi. I żeby przez te siedem dni, do niedzieli włącznie,
niczego nie planować. Tylko żyć chwilą. I z odwagą wyznać otaczającym nas
ludziom swoje radości i troski, swoje problemy i głęboko skrywane uczucia. Nie proszę
tu od razu o przyklękanie na jedno kolano, ale o zwykłe „kocham cie” skierowane
do mamy podczas środowego obiadu. O upieczenie swojego pierwszego sernika w
życiu, choćby miało smakować jak zupa pieczarkowa i wyglądać jak rozwałkowany
kalafior. O uprasowanie tacie koszuli do pracy. O wypadzie z przyjaciółką na kilkugodzinne zakupy w second handzie. O darmowe uściski w szkole. O to, byście
potrafili dostrzec wielkie zalety w tych wszystkich małych czynach. I o to,
byście nadal byli sobą, bo to w końcu ostatni tydzień Waszego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
pełna kulturka, proszę !